Gdzie ta wiosna? Pytam gdzie?
Meldowałam,że rozsada posiana. A tym czasem moja szklarnia stoi otulona zimowa kurteczką Od kilku dni mróz nas nie opuszcza. W nocy odnotowaliśmy -20 o Celsjusza. A rano obudziliśmy się z zamarzniętym oknem. A ostatnio mnie mało, bo przygody nas nie opuszczają. Wczoraj po przeszło tygodniowej nieobecności, powrócił do domu nasz syn marnotrawny - Farciarz nasz najstarszy kot ( czytaj Zuzia- bo tak nazwała go nasza najmłodsza córka- cóż biedny kotek o dziewczęcym imieniu). Oczom naszym ukazał się wychudły kocur , ze spuchnięta połową głowy, rozciętym okiem i paroma innymi ranami. decyzja jedziemy do weterynarza. I tu sie zaczeło. Przezorny zawsze ubezpieczony. Spakowałam nam 3 koce, termos ciepłej herbaty, kanapki i kota oczywiście. Mój mąż ględził - po co to wszystko, szybciej wyjdziemy , szybciej wrócimy. tak była godzina 20-ta, na szybki powrót się nie zanosiło. Samochód świeżo odebrany z warsztatu, jedziemy. Dojechaliśmy do połowy lasu- czyli jakieś 5 km. siadło nam ogrzewanie. Przecież można było się tego spodziewać, samochód wyszedł z warsztatu. Coś musiało siąść Tylko czemu ogrzewanie? Zatem koce w ruch. jedziemy. Szyby zaparowane- za 2 min zamarznięte I decyzja co robimy wracamy czy jedziemy? jedziemy, Ja skrobię szyby, mąż się śmieje, mi już ręce mdleją, mąż cały w nerwach po 30 min, dojeżdżamy do Ban Mazurskich jest staja paliw. Kupujemy płyn -spryskiwacz do szyb ( zimowy rzecz jasna) . Pełni optymizmu jedziemy dalej. Ja psikam wycieram-papier już sie kończy, szukamy ściereczek, psikam dalej. A płyn jest rzecz jasna na spirytusie, wiec jak paruje szyby są widoczne, jak tylko przestaje szyby pokrywają się kryształkami. Mąż się śmieje, ja już płaczę. Zanim wyjechaliśmy z Bań, wiedzieliśmy,że łatwo nie będzie. Po drodze poddajemy się, - a radio tez nie działa- stajemy na herbatkę, kanapki i ogóreczki kiszone. Mój maż, zachwyca się nad genialna zoną, że pomyślała,że dobrze,ze ją ma, żadna inna by nie pomyślała, no może o kanapkach tak , ale już o kocach to na pewno nie. JA rosnę mniej płaczę. Jedziemy i śmiejemy się, że jak dojedziemy to będziemy śmierdzieć kiełbasą, ogórkami kiszonymi i spirytusem,ze spryskiwacza. Zapach był jak podczas odkażania sali chirurgicznej. Ale weterynarzowi nie powinno to przeszkadzać. po drodze ja płaczę, ścierki mokre, szukamy wszystko jedno czego do wycierania. jesteśmy na miejscu. Uf, aby do domu, zastrzyki, jeden drugi i seria do domu. A jak nie wiecie , jak zrobić kotu zastrzyk, ja już wiem, powtarzam za Panią weterynarz:-kota trzeba najpierw rozplaścić.
Wracamy do domu. Ja już nie jestem w oczach męża taka wspaniała. A i miałam głupi pomysł, można było poczekać i jechać rano. A w ogóle to on kotów nie lubi, nigdy nie lubił. Kiedyś to on w życiu by nie pojechał.. A ja mogę wypatrywać pozwu rozwodowego.
Jesteśmy w domu.- 23-cia, dzieci śpią, Mąż podkłada ostatni raz na noc do kotłowni. Schodzę na dół, a on w pokoju siedzi i gada z kotem. Potem jeszcze pół godziny słucham w łóżku jaki ten kotek biedy, jak on ma tam porozcinane, podrapane i jak my mu jutro te zastrzyki zrobimy i czy ja sobie na pewno poradzę, bo on to nie da rady. A w sklepie będzie trzeba zamówić mu świeżej wątróbki. A morał męża - Jak mu się łajdaczyć zachciało to tak ma, mógł w domu siedzieć. Wiosny mu się zachciało!
A Wy chcecie wiosny? -
-okno z widokiem na ule. A pomyśleć,że kilka dni temu pierwsze pszczółki opuszczały już ule:(
-I sopelki z rynien , widocznych z sypialni, to dzieło zimy z 2 dni.
A tu na przekór, tej zimie. Na zamówienie powstała bransoletka z żąkilkami. A kolczyki, co z rozpędu, jakby ktoś chciał.
Meldowałam,że rozsada posiana. A tym czasem moja szklarnia stoi otulona zimowa kurteczką Od kilku dni mróz nas nie opuszcza. W nocy odnotowaliśmy -20 o Celsjusza. A rano obudziliśmy się z zamarzniętym oknem. A ostatnio mnie mało, bo przygody nas nie opuszczają. Wczoraj po przeszło tygodniowej nieobecności, powrócił do domu nasz syn marnotrawny - Farciarz nasz najstarszy kot ( czytaj Zuzia- bo tak nazwała go nasza najmłodsza córka- cóż biedny kotek o dziewczęcym imieniu). Oczom naszym ukazał się wychudły kocur , ze spuchnięta połową głowy, rozciętym okiem i paroma innymi ranami. decyzja jedziemy do weterynarza. I tu sie zaczeło. Przezorny zawsze ubezpieczony. Spakowałam nam 3 koce, termos ciepłej herbaty, kanapki i kota oczywiście. Mój mąż ględził - po co to wszystko, szybciej wyjdziemy , szybciej wrócimy. tak była godzina 20-ta, na szybki powrót się nie zanosiło. Samochód świeżo odebrany z warsztatu, jedziemy. Dojechaliśmy do połowy lasu- czyli jakieś 5 km. siadło nam ogrzewanie. Przecież można było się tego spodziewać, samochód wyszedł z warsztatu. Coś musiało siąść Tylko czemu ogrzewanie? Zatem koce w ruch. jedziemy. Szyby zaparowane- za 2 min zamarznięte I decyzja co robimy wracamy czy jedziemy? jedziemy, Ja skrobię szyby, mąż się śmieje, mi już ręce mdleją, mąż cały w nerwach po 30 min, dojeżdżamy do Ban Mazurskich jest staja paliw. Kupujemy płyn -spryskiwacz do szyb ( zimowy rzecz jasna) . Pełni optymizmu jedziemy dalej. Ja psikam wycieram-papier już sie kończy, szukamy ściereczek, psikam dalej. A płyn jest rzecz jasna na spirytusie, wiec jak paruje szyby są widoczne, jak tylko przestaje szyby pokrywają się kryształkami. Mąż się śmieje, ja już płaczę. Zanim wyjechaliśmy z Bań, wiedzieliśmy,że łatwo nie będzie. Po drodze poddajemy się, - a radio tez nie działa- stajemy na herbatkę, kanapki i ogóreczki kiszone. Mój maż, zachwyca się nad genialna zoną, że pomyślała,że dobrze,ze ją ma, żadna inna by nie pomyślała, no może o kanapkach tak , ale już o kocach to na pewno nie. JA rosnę mniej płaczę. Jedziemy i śmiejemy się, że jak dojedziemy to będziemy śmierdzieć kiełbasą, ogórkami kiszonymi i spirytusem,ze spryskiwacza. Zapach był jak podczas odkażania sali chirurgicznej. Ale weterynarzowi nie powinno to przeszkadzać. po drodze ja płaczę, ścierki mokre, szukamy wszystko jedno czego do wycierania. jesteśmy na miejscu. Uf, aby do domu, zastrzyki, jeden drugi i seria do domu. A jak nie wiecie , jak zrobić kotu zastrzyk, ja już wiem, powtarzam za Panią weterynarz:-kota trzeba najpierw rozplaścić.
Wracamy do domu. Ja już nie jestem w oczach męża taka wspaniała. A i miałam głupi pomysł, można było poczekać i jechać rano. A w ogóle to on kotów nie lubi, nigdy nie lubił. Kiedyś to on w życiu by nie pojechał.. A ja mogę wypatrywać pozwu rozwodowego.
Jesteśmy w domu.- 23-cia, dzieci śpią, Mąż podkłada ostatni raz na noc do kotłowni. Schodzę na dół, a on w pokoju siedzi i gada z kotem. Potem jeszcze pół godziny słucham w łóżku jaki ten kotek biedy, jak on ma tam porozcinane, podrapane i jak my mu jutro te zastrzyki zrobimy i czy ja sobie na pewno poradzę, bo on to nie da rady. A w sklepie będzie trzeba zamówić mu świeżej wątróbki. A morał męża - Jak mu się łajdaczyć zachciało to tak ma, mógł w domu siedzieć. Wiosny mu się zachciało!
A Wy chcecie wiosny? -
-okno z widokiem na ule. A pomyśleć,że kilka dni temu pierwsze pszczółki opuszczały już ule:(
-I sopelki z rynien , widocznych z sypialni, to dzieło zimy z 2 dni.
A tu na przekór, tej zimie. Na zamówienie powstała bransoletka z żąkilkami. A kolczyki, co z rozpędu, jakby ktoś chciał.
A niektórzy już zamawiają wiosenne rozgrzewajki do swoich torebek.
Ja chce wiosny!!!!
OdpowiedzUsuńPączuś jest genialny:)
A te kwiatuszki tak dokładne podziwiam!!!
Pozdrawiam i zapraszam
O moja droga, masz wspaniałego M, mój za nic by nie pojechał zemną i kotem do wet, to jest tylko na mojej głowie:((
OdpowiedzUsuńRobiłam zastrzyki kotu w zeszłym roku -nie wspominam tego dobrze chociaż dałam radę, dwa razy dziennie przez 10 dni_brrr
Pozdrawiam zimowo ,kiedy to się wreszcie skończy:)))
Jejku, ale Wy wszyscy kochani jesteście :)cała familia Wasza poprostu do przytulenia :)))Historia zabawna i wzruszająca. Oj dobraliście Wy się jak w korcu maku ;)Buziaki :)!
OdpowiedzUsuńOhhh i ahhh te wisiorki i kolczyki z kwiatami są obłędne!!!!
OdpowiedzUsuńale wiosennie i przyjemnie :)
OdpowiedzUsuńszkoda ,że za oknem zima trzyma :)
Pozazdrościć można takiego talentu;)
OdpowiedzUsuńkwiatuszki cudne!!
Pozdrawiam cieplutko;)
A ja spytam z czystej ciekawości - w jakim to programie robi Pani takie urocze napisy? :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa szczęście możemy popatrzeć na Twoje prace pełne wiosennych kolorów :)
OdpowiedzUsuńihihihihihi uwielbiam facetów !!! Oni nigdy nie przestana mnie zaskakiwać :)) A z Ciebie Piecyku żona idealna !!! Ja bym chyba o kocach nie pomyślała :))) Nasza Liluśka też włuczy się po wsi , wiosny się babie zachciało ale mnie też choć po wsi nie biegam :))) Pozdrawiam ciepło i byle do Poniedziałku ...
OdpowiedzUsuńBoskie kolczyki, w sam raz na wiosnę i lato.
OdpowiedzUsuńHistoria z kotem i mężem w roli głównej bardzo ciekawa;)
Mój też nie lubi kotów, a jak nam zginął poprzedni kotek to chodził po polach i wołał, a po dwóch dniach, idąc rano do sklepu spotkał kota połamanego półtora kilometra od domu i wrócił się do domu obudził mnie i mówi, masz kota, ale nie pokazuj Małej, trzeba z nim do weta. Odkurowaliśmy, a ja tak raz w tygodniu jechałam za mężem na przystanek autobusowy, bo kot był łazęga i odprowadzał go rano, a mój już nie miał czasu się wracać, więc dzwonił po mnie i ja w kapciach do samochodu i na przystanek. A najzabawniejsze w tej historii jest to, ze jak biegł za nim malutki kotek to go zauważył i dzwonił po mnie, a jak razu jednego piesio go odprowadził, rasy Owczrek Podhalański - wielki jak cielę - to nie zauważył i mi tylko sąsiad powiedział, ze widział jak psisko za panem biegło do autobusu, ja braku psa też nie zauważyłam, bo jak wyszłam na ganek, dać mu coś ze śniadanka, to psiuńcio już był :).
OdpowiedzUsuńNie przeżyłabym u was, mnie dobiła wczorajsza i dzisiejsza aura, na termometrze było -1, a ja tydzień temu posiałam groch :(.
:)))
Mój też nie lubił kotów a teraz z kim się wita jako pierwszym po powrocie z pracy? Ze swoim synkiem Apsikiem (zdrajcą jednym, bo to miał być mój kot- wypłakany, wyproszony- a on kocha "tatunia swojego").
OdpowiedzUsuńTeż szukam wiosny z wielkim wytęsknieniem ale dzisiaj popołudniu słonko już pięknie świeciło, więc kto wie, kto wie.
Żonkile cudowne!
Te wiosenne rozgrzewajki wyglądają niesamowicie i realistycznie, aż trudno uwierzyć , że nie są jadalne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ale przygoda, biedny kocio (ja kocham koty, mąż też nie lubił a teraz kocha :)), ja też zawsze ratuję i ratowałam koty z różnych kocich opresji i marzy mi się schronisko dla kotów. Z każdym kotem się dogadam, wszystkie przychodzą jak do nich gadam!
OdpowiedzUsuńKocham te Twoje prace są z innego, lepszego świata!!!!
Ale historia boki można zrywać:)kicio wyszedł na tym najlepiej:)
OdpowiedzUsuńMam już pomysł na prezent urodzinowy dla siebie gdyby ktoś mnie pytał. Słodko- cudny breloczek w sam raz dla mnie :)
OdpowiedzUsuńWiosna w pełni na Twojej biżuterii :-)
OdpowiedzUsuńkolczyki z kwiatami bajeczne! :) a pączuszek wygląda bardzo realistycznie, aż mam ochotę go schrupać :)
OdpowiedzUsuńdodaję do obserwowanych, na pewno będę tu częściej zaglądać :)
Pozdrawiam serdecznie,
http://versalkaa.blogspot.com/
Ale sie usmiałam. My byśmy się pozabijali już w drodze do weta. No ale ja bym o kocach z pewnością nie pomyślała, przeciez auto dobre, prosto z warsztatu :-) A te chłopy to takie są. Mój mąz kochał Waldusia, gadał z nim, spał z nim, ale przy kazdym problemie np. wyjazdowym słuchałam, że przecież on kota nie chciał, bo wiedział że tak będzie ;-)
OdpowiedzUsuńBiedne kocisko - wiosna to wiosna, Mnie też się chce wiosny oczywiście. Biżuteria prawdziwie wiosenna i kolorowa - bardzo ładna!!!!
OdpowiedzUsuń:))))
Boskie kolczyki!:)
OdpowiedzUsuńTa historia z kotem w tle - wydawałoby się smutna, ale jednocześnie wzbudzająca uśmiech. Piękna te Twoje maleńkie dzieła. Pączek rewelacyjny, jak prawdziwy. Serdecznie pozdrawiam. Jola
OdpowiedzUsuńOj, Piecyki, przygoda goni przygodę..:) Najważniejsze, że jesteście razem w takich momentach. Choć zima straszy, to zamarznięte okno wygląda bajecznie;) Trzymajcie się cieplutko ☀
OdpowiedzUsuńPS: Kolczyki chciałabym z rozpędu:)